Wprowadzenie
13 listopada, 2012 Dodaj komentarz
W domu przeprowadzano kolejny remont. Rodzice zatrudnili umyślnego pana Czesia, potrafiącego zrobić cokolwiek: pomalować sufity czy okna, położyć nowe tapety bądź kafelki, wycyklinować i polakierować podłogi, wymienić gniazdka, naprawić sracz, a nawet zmajstrować meblościankę w przedpokoju. Bez przerwy palił papierosy, popijając mlekiem: na każdy litr przypadała paczka Sportów. Zachwalał białko jako bardzo zdrowe, co Grzesio zapamiętał na całe życie. Nie mówił nic o korzyściach płynących z palenia, aczkolwiek sprawiało ono wrażenie szalenie potrzebnego starszym facetom, bowiem i pan Czesio, i tata, nie mogli wręcz funkcjonować bez tytoniu.
Ciasne, trzypokojowe mieszkanie było zakurzone, zadymione, z meblami spiętrzonymi to tu, to tam, w zależności od lokalizacji prac renowacyjnych. Cała rodzina brała udział w przenoszeniu szpargałów z pokoju do pokoju, po czym wszyscy siedzieli skłębieni w jednym miejscu, gdy fachowiec wywoływał straszny hałas w drugiej części chałupy.
Grzesio angażował się z wielkim entuzjazmem nie pojmując, dlaczego papcio tkwi w fotelu naburmuszony, jakby napięty. Przecież remont posiada wyłącznie cechy czystej frajdy: układanie klamotów w wymyślnych piramidach, koczowanie kupą w kątach pomiędzy kredensami, jedzenie w fikuśnych pozycjach, przenikanie ze strefy A do strefy B na podobieństwo wojaków w okopach. Cieszyła go bliskość rodzinna tudzież brak standardowych formalności: nie musiał myśleć o zabieraniu łokci ze stołu w czasie posiłku, nikt na niego nie krzyczał za siedzenie na półce, nie padały gromy za rzucanie rzeczy gdziekolwiek. Starzy przypominali kumpli z obozu harcerskiego.
Dobiegł ich rumor – przez uchylone drzwi wychynęła upapierosiona głowa majstra. Padła komenda do przemarszu na inną pozycję. Rozpoczęli niezorganizowaną krzątaninę: kiedy mężczyźni taszczyli meble, reszta domowników przenosiła co popadnie w małych stosikach do drugiego pokoju. Tam też, pokrótce, usypana została na podłodze bezładna sterta książek, zabawek, naczyń plus pozostałych rupieci. Pracowali wzorem mrówek w gęstej mgle papierosowego dymu, obijając się o mury, meble oraz samych siebie.
Został wkrótce poproszony o zrobienie prowizorycznego porządku na nowym przyczółku, za co przyjął odpowiedzialność z ochotą. Uwielbiał sortować bambetle, jako że absolutny cel stanowiło stworzenie przestrzeni życiowej, przy czym nie okazywano troski o sposób zrealizowania misji. Mógł zatem sam podejmować decyzje co gdzie włożyć – radocha co niemiara! Nawarstwiał drobiazgi pod ścianami, budował kolumny z książek na parapecie, wpychał ciuchy pod kaloryfer, aż w końcu podjął decyzję skorzystania z półek, aby tam umieścić resztę majdanu.
Otworzył pierwszą z brzegu szafkę. Panował w niej idealny porządek: dokumenty i kartoniki leżały poukładane w idealnie równych kupkach. Od razu pomyślał, iż musi to być regał ojcowski. Bowiem dnia tamtego tolerowano więcej niż zazwyczaj, niezwłocznie począł przewalać rzeczy według własnego upodobania. Daleko w tyle, w mrocznym kącie półki, coś zawadzało, nie pozwalając mu na wciśnięcie papierów głębiej. Przytaszczył wyższe krzesło gwoli dokładniejszego zlustrowania, co tam przeszkadza. W samym rogu stało jakiś pojemnik, który w mig wyciągnął. Bez żadnej szczególnej przyczyny zapragnął skontrolować zawartość schowka, także uniósł pokrywkę.
W środku ujrzał płaskie, kwadratowe, bajecznie kolorowe kartoniki, ułożone perfekcyjnie w stosiki przypominające geometryczne heksaedry. Miały rzeczywiście super atrakcyjne barwy – dowolne dziecko na świecie chciałoby się prędziutko nimi pobawić. Ponieważ Grzesio dzieckiem był, więc momentalnie wysupłał palcami na światło dzienne wierzchnie pudełeczko.
Na okładce zobaczył piękne zdjęcie w ostrych, soczystych tonacjach. Obracał nim na różne strony dochodząc do wniosku, że fotografia przedstawiała usta otoczone brodą. Owłosiony osobnik, chyba dla zabawy, pokazywał język, natomiast buzię miał nietypową – zapadł prawdopodobnie na tajemnicze schorzenie warg. Spozierał na ilustrację z wybałuszonymi oczami: ale dziwaczny obrazek! Co ten pan właściwie czyni? Oblizuje się z apetytem? Odstawia kawały? No nic…
Odwrócił kasetkę, by zobaczyć drugą stronę – natychmiast ekspolodował rechotem! Chichrał opętańczo, gdyż na odwrocie widniała jeszcze bardziej komiczna scena z gołym panem w roli głównej! Osobnik ów leżał na tapczanie z głową wysoko na poduszkach, obserwując bacznie swojego pisiaka – Grzesio w życiu podobnie ogromnego nie widział! Po obu stronach spoczywały dwie panie – poza butami z wielgachnymi obcasami, też występowały roznegliżowane i też eksponowały dumnie sisiaki! Miały długie blond włosy, zaś zerkały na nagiego chłopa wydymając wargi. On miał półotwarte usta, zamknięte powieki, wysuniętą nieznacznie żuchwę – całość sprawiała wrażenie twarzy w cierpieniu. Co było już zupełnie niemożliwym, dama po lewej trzymała w ręku fiuta spoczywającego gościa!
Z głową odchyloną do tyłu, pękał ze śmiechu – omalże nie spadł z krzesła! Po co ci ludzie obnażyli członki? Po co strzelali sobie takie zabawne zdjęcia? Zakrztuszony wesołością włożył kartonik z powrotem, ażeby wyciągnąć następny. Tym razem zamurowało go na amen, albowiem zobaczył gołą panią półstojącą, półleżącą na stole. Miała szeroko otwartą paszczę – chyba krzyczała. Za nią stał rozebrany jegomość, który… O Boże! Co on wyprawiał?! Dlaczego on to robił tej biednej kobiecie?! Zwariował?!
Serduszko waliło mu niczym młot kowalski, lecz ciekawość zwyciężyła. Z wypiekami na twarzy zaczął oglądać inne pudełeczka. Na niektórych zdjęciach widniały całe gimnastyczne konstelacje obnażonych panów i pań. Widział identyczne wyczyny w cyrku, kiedy akrobaci stają jeden na drugim budując piramidę. W tym przypadku tymczasem nikt nie męczył się wdrapywaniem na barki innej osoby, tylko każdy leżał, klęczał lub stał w ukłonie. Charakterystycznie, nagusy wyglądały na ciżbę w kieratach: naprężone mięśnie, wykrzywione fizjonomie, zwieszone głowy. Najbardziej przerażały go ujęcia w zbliżeniach – tych dziecko nie mogło w żaden sposób pojąć. Dlaczego, ktokolwiek, wyprawiałby analogiczne wygibasy?
Ilustracja: Szczepan Sadurski
Spietrany nie na żarty, szybko schował co znalazł, z grubsza uporządkował pokój, kucnął skromniutko w kącie. Jego myśli galopowały niepowstrzymanie – obrazy golizny nie chciały opuścić pamięci. Przyszła mama z następnym ładunkiem rupieci. Z mety zauważyła występek wymalowany na licu brzdąca: siedział milczący, patrzył spode łba – wina biła od niego piorunami. Z rękami na biodrach spojrzała na niego groźnie, następnie zapytała, co napsocił. „Nic…” – cichutko odpowiedział. Nie wyprowadził rodzicielki w pole prymitywnymi numerami! Naciskała, żeby szparko zeznał prawdę, zanim spotka go lanie stulecia!
Wybuchnął w bek. Szlochając, dawał słowo honoru: on nie chciał! Stara dalej napierała. Połykając łzy wykrztusił: oto znalazł – przez zupełny przypadek – te kartoniki ze zdjęciami gołych pań i panów. On bardzo przeprasza! Błaga o litość! Prosi nie bić!
Mama zamarła niby słup soli. Po chwili kontunuowała przesłuchanie – sykiem zażądała pokazania jej tych rzekomych fotek. Anemicznie wskazał paluszkiem na szafkę. Wskoczyła na krzesło stylem antylopy. Przerzucając zawartość półki do góry nogami, krzyczała: „Gdzie?! Gdzie?!”. Łkającym głosikiem doniósł, który skrzyneczka zawiera kontrowersyjny towar. Dorwała ją w ułamku sekundy, odemknąła…
Oczy zaszły jej łzami… Miał rację: gehenna obdartych z odzienia obywateli doprowadziła matuchnę do rozpaczy. Ona wszakże, ściskając dowody rzeczowe pod pachą, pomaszerowała dziarsko w głąb mieszkania. Zaaferowany synek potruptał za nią.
Stała przed mężem, podnosząc kolorowe kartoniki bardzo blisko jego twarzy, co zmuszało bidaka do przechyłu mocno w tył. Wzburzona, przesłuchiwała go podniesionym głosem: co to ma znaczyć?! Czyżby nie rozumiała, podobnie jak Grzesio? Ojciec wyglądał na wylęknionego. Niewinnie bąknął, że materiały konstytuowały mienie kolegi: on zaledwie je przechowuje. Został obrzucony paszkwilami żony: „Tere-fere!”. Przysięgał na baterię świętych (aczkolwiek należał do grona niewierzących), jednakże ona wygrażała palcem w jego kierunku. Może podejrzewała go o spowodowanie męczarni nudystów?
W czasie kłótni pojawił się – ni stąd, ni zowąd – pan Czesio. Zaczął przeglądać kasetki z nieprzeciętnym zaciekawieniem, popijając mlekiem z butelki. Z łobuzerskim uśmieszkiem pod nosem zniknął gdzieś w czeluściach domostwa (razem z kartonikami).
O malcu walcząca ferajna zapomniała – nikt nie podjął wysiłku wyjaśnienia mu czegokolwiek. Spał źle. Śnił o gołych, cierpiących osobnikach obu płci, zmuszanych przez niewidzialne siły do katorżniczych ćwiczeń fizycznych, jak również niehigienicznego trybu życia.
Następnego ranka poleciał na dziesiąte piętro do Maćka, kompana z klasy. Maciuś, z niewiadomego powodu, zawsze wszystko wiedział. Bezzwłocznie opowiedział mu o makabrycznych zdjęciach, które wpadły mu w ręce dnia poprzedniego, poza tym o potwornym przerażeniu matuli na ich widok. Fotki przedstawiały przeżywających ból – kompletnie rozebranych – panów, w towarzystwie pań prezentujących owłosione sisiaki, oddających się tym a tym czynnościom.
Maciek prównał głupotę kolegi do cepa, bowiem indywidua na obrazkach byli zajęci robieniem dzieci, co należy do operacji niezwykle przyjemnych.
Osłupiał: w taki cudaczny sposób dorośli tworzą przychówek? Nago?! W nad podziw wyszukanych pozycjach?! Skoro kreacja potomstwa stanowiła mieszankę niewinności z błogością, dlaczego mama krzyczała w furii na tatę, podczas gdy on tonął w głupich wymówkach?
Ożywiony Maciuś zatarł ręce: toć siedzą na istnych złożach złota! Muszą koniecznie wyniuchać, gdzie materiały prokreacyjne są przechowywane – wówczas zrobią z nich użytek!
Rewelacje przerosły wątłe siły nieskorumpowanego Grzesia.
Dodatkowo oberwał za grzebanie w rzeczach starego i za kablowanie mamie o sprawach przez niego nie ogarniętych. Słuchał w milczeniu: rzeczywistość była niepojęta, zagmatwana, mętna…
Po latach, wyłożył istoty współżycia seksualnego swojemu synowi jak kawę na ławę, iżby dziecko nie doznało podobnego szoku w swoim życiu. Tak jest lepiej.
Publikacja umieszczona w kategorii WTEDY | Format PDF (0,4 MB) – pobierz tutaj